środa, 13 listopada 2013

Rozdział 19

- Czy ty nie potrafisz spędzić kilku dni bez problemów?! Ja zwariuję z tobą. Myślisz że nie mam nic innego do roboty? Że będę się tobą opiekować? Ile ty masz lat? – schował twarz w dłoniach i przez dłuższą chwilę nie odzywał się. – Jak Corinne?
- Jest… jest cała. – odpowiedziałam szeptem. Chyba największa złość już mu przeszła.
- Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Dobrze że Corinne miała trochę oleju w głowie żeby do mnie napisać. Ale zanim odczytałem wiadomość trochę minęło.
            Podszedł do nas i wziął moją przyjaciółkę na ręce, zaniósł ją do mojego pokoju i położył na łóżko. Chwilę później otworzyła oczy.
            Gregorio mimo naszych protestów został z nami całą noc. Uznał ze jeszcze ktoś może spróbować się tu dostać. Kiedy ja zajmowałam się obolałą głową Corinne on sprzątał w salonie. Nie chciałam żeby był na mnie zły. Przecież nie prosiłam Chasa żeby przyszedł w środku nocy i krzywdził moich przyjaciół. Boję się konfrontacji Gregoria z Philipem ale chyba już bym chciała mieć to za sobą.
Przez następnych parę dni obie z Corinne musiałyśmy znosić obecność Monti, która na każdym kroku pokazywała swój feminizm i niezależność. Krytykowała stroje i zachowanie Cori przez co musiałam uspokajać moja przyjaciółkę kilka razy dziennie i chronić Monti przed rozszarpaniem jej gardła przez długie paznokcie wściekłej blondynki. Moje wyczyny nie zostały docenione ani przez jedną stronę ani przez drugą. Monti z przyjemnością pokonałaby Corinne, a Corinne z chęcią by się w nią wbiła pazurkami.
Trzy dni przed Wigilią całe miasteczko zasypał śnieg do pasa, w każdym domu świeciły się świąteczne lampeczki, na kominkach wisiały skarpetki, pod choinką czekały miejsca na prezenty. Dzieci z sąsiedztwa zrobiły bitwę na śnieżki, oraz konkurs na największego bałwanka. Jak co roku sąsiedzi Corinne rozdawali gorącą czekoladę, a ich dzieci twierdziły że ich bałwan jest większy bo jest o wiele grubszy od innych. Rozpoczęła się coroczna kłótnia o to a następnie wielka obraza majestatu, która zakończyła się kilka minut później bo wszyscy zostali zaproszeni na pieczenie pianek. Przyglądałam się temu przez okno z niecierpliwością oczekując Gregoria. Już dzisiaj poznam jego dom, jego rodziców i zobaczę Podziemię.
            Słysząc pukanie do drzwi zbiegłam po schodach tak szybko że z kilku ostatnich stopni zjechałam.
- Ostrożnie mała dynio. – podniosłam się z pomocą Gregoria.
- Zach co tu robisz?
- Wolę nie ryzykować ze ktoś nas napadnie po drodze. Musimy dotrzeć tam bez problemów. – ton Gregoria był bardziej poważny niż zwykle. – Pójdę po twoje walizki. – wskoczył kilkoma susami na piętro.
- Masz nas bronić? – zwróciłam się do Zacha.
- Tylko ciebie. Gregorio potrafi o siebie zadbać.
- Dlaczego wszyscy maja mnie za słabą osóbkę która z niczym sobie nie poradzi?
- Cóż dla naszej… rasy jesteś słabiutka. Przykro mi.
- Jasne.
            Gregorio zszedł z moimi walizkami i zaniósł je do samochodu, schował do bagażnika i pokazał że jest gotowy ruszać. Pożegnałam się z Corinne i jej rodzicami. Z nimi były problemy. Nie chcieli mnie puścić twierdząc że są za mnie odpowiedzialni. Gregorio wmówił im że będę z nim bezpieczna i żeby się nie martwili. Zabronił mi być przy tej rozmowie więc podejrzewam że trochę im namieszał w głowie.
Szybko się ubrałam i biegiem poleciałam do samochodu. Wcisnęłam się na miejsce pasażera obok Gregoria śmiejąc się z Zacha że nie zdążył i musi siedzieć z tyłu. Jadąc przez całe miasto jak małe dziecko przykleiłam nos do szyby i śmiałam się sama z siebie.
- Nos ci się przyklei i do wiosny będziesz tu siedziała. – Gregorio szturchnął mnie w bok.
- No już, już. – zaśmiałam się.
            Wyjechaliśmy z miasta. Przejechaliśmy między polami obsypanymi grubym śniegiem i wjechaliśmy w polną drogę. Gregorio wjechał na sam środek jednego z pól i wysiadł z samochodu. Odszedł spory kawałek i lekko się skulił. Z jego pleców wyrosły wielkie skrzydła. Wyprostował się puścił do mnie oczko.
- Lepiej się trzymaj. – Zach klepnął mnie w ramię.
            W dłoni Gregoria pojawił się wielki miecz. Podszedł bliżej samochodu i wbił miecz głęboko w ziemię, samochód zatrząsł się a on sam wskoczył na dach. Tuż pod samochodem zaczęła się otwierać ziemia, w którą samochód opadał najpierw powoli a następnie coraz szybciej. Złapałam się siedzenia i rączki nad drzwiami. Z mojego gardła sam z siebie wydobył się krzyk. Robiło się coraz ciemniej. Światła reflektorów oświetlały warstwy ziemi przez które tak szybko się osuwaliśmy. Przestrzeń wokół samochodu robiła się coraz większa. Nim się obejrzałam Gregorio „wylądował” samochodem na stabilnej ziemi. Zach wysiadł i wysunął swoje skrzydła które nie wyglądały tak imponująco jak Gregoria.
            Wokół samochodu zabrał się tłum. Gregorio przez chwilę z nimi rozmawiał. Jeden z Aniołów podszedł bardzo blisko ale Zach go powstrzymał przed otworzeniem drzwi.
            Kręciło mi się w głowie, a serce biło mi tak szybko że aż zabolała mnie klatka piersiowa. Czułam śmierć na ramieniu przez cały lot w dół. Normalnie żaden samochód nie przetrwałby a ludzie w nim roztrzaskali by się na drobny pył. Ale my jesteśmy cali.
            Anioły rzuciły ostatni raz spojrzenie na samochód i odleciały. Gregorio schował swoje skrzydła i wsiadł do samochodu, Zach zrobił to samo.
- Kim oni byli?
- To była straż. Pilnują żeby nikt nie wchodził ani nie wychodził. Zostali poinformowani że będę z gościem. Byłoby łatwiej gdyby nie wyczuli kamienia. Wielu z nich by go chciało. Każdy ma jakiegoś wroga którego chciałby pokonać. Niestety niewielu rozumie że kamień zabija.
            Nic mu nie odpowiedziałam. Odpalił silnik i ruszyliśmy przez ogromną, czarną bramę. Moim oczom ukazało się miasteczko, które było połączeniem nowoczesności i średniowiecza. Wjechaliśmy w jedna z uliczek. Mijaliśmy domy o wiele większe od tych w których mieszkamy. Wyglądały jakby miały kilka tysięcy lat. Ulice wyglądały jakby sami rzymianie je budowali ale było tu pięknie. Przed wieloma domami w ogródkach były kolorowe kwiaty, a jeden dom stał obok drugiego. Było tak ciasno że jedna osoba miałaby problemy z przejściem pomiędzy nimi ale mijani Aniołowie mieli wesołe miny.
- To jest dzielnica dla biedniejszych Aniołów. Nie są źli i uważają że nie zrobili nic złego żeby tutaj być. To takie odzwierciedlenie Brooklynu patrząc na obecne czasy, Aniołowie stąd dbają o dostarczanie pożywienia i innych surowców. Za ich domami są pola które uprawiają.
            Przytaknęłam i pojechaliśmy dalej. Kolejne domy wyglądały coraz lepiej i były bardziej nowoczesne. Przejechaliśmy obok parku. Nie spodziewałam się znaleźć tutaj parku z oczkiem wodnym w którym pływają kaczki a małe Aniołki z czarnymi skrzydełkami bawią się w berka. Ani drzew które właśnie kwitną. Odpięłam kurtkę i zdjęłam szalik. Tutaj nie ma śniegu. Wygląda tak jakby właśnie trwała wiosna.
- U nas są dwie pory roku w zasadzie. – odezwał się jakby czytał mi w myślach. – Wiosna i lato.
- Ale też jest jesień i zima. Tylko trochę inna. Jesień trwa aż kilka dni a zima jeszcze mniej. – Zach wyjrzał zza siedzenia.
            Rozglądałam się z zachwytem. Przejechaliśmy przez ulicę na której pełno było sklepów. Od warzywniaków do drogich butików. Gregorio skręcił jeszcze kilka razy i zatrzymał się.
            Wyjrzałam przez przednią szybę i zaparło mi dech w piersiach. Staliśmy przed dużą bramą, czarno-złotą. Na środku widniał duży złoty emblemat z literą L.  Brama wolno się otworzyła a my wjechaliśmy do środka i wysiedliśmy z samochodu. Zakryłam dłońmi usta z zachwytu. Przede mną stał wielki zamek z wieloma wieżyczkami, oknami długimi i półokrągłymi. Z mojej perspektywy był tak wysoki że aż zakręciło mi się w głowie i był tak ogromny że pomieściłby wszystkich ludzi z Nowego Yorku i jeszcze byłoby dużo miejsca.
- To…
- Witaj w moim domu. – Gregorio uśmiechnął się do mnie zadziornie. 
Stałam tak z otwartą szeroko buzia podziwiając ogród i równo przycięte krzewy, kolorowe drzewa a pośród nich Anioły. Frontowe drzwi otworzyły się i podbiegła do nas niska Anielica z włosami ukrytymi pod czepkiem z materiału i w obszernej niebiesko białej sukni. Ukłoniła się przed nami unikając wzroku Gregoria.
- Pana ojciec oczekuje panicza wraz z gościem w swoim gabinecie. – jej głos był delikatny i brzmiał jak głos syreny.
- Powiedz mu ze już idziemy i zawołaj kogoś żeby odstawił samochód i zaniósł bagaże do komnat.
- Oczywiście. – ukłoniła się jeszcze niżej i pobiegła do zamku.
- Od razu mówię że mój ojciec jest jak król a ja jako jego potomek kiedyś przejmę to królestwo – odwrócił się i gestem dłoni wskazał na miasteczko – niestety mój ojciec uwielbia okres średniowieczny więc mniej więcej takie u nas panują zasady. Ale nie masz się czego bać. Normalne łazienki i bieżąca woda to podstawa chyba dla każdego. – ruszyliśmy w stronę zamku. – Powinienem ci o tym wszystkim powiedzieć wcześniej ale nie pomyślałem o tym że to wszystko wzbudzi w tobie takie emocje. Mój ojciec może być bardzo poważny, wręcz przerażający ale nie zrobi ci krzywdy. Wręcz przeciwnie. Będzie cię bronił własną piersią. – weszliśmy do środka.
            W środku było dość ciemno mimo wielu zapalonych pochodni. Za to było ciepło i nie czuło się wilgoci. Zamek wyglądał na zadbany co zapewne nie było łatwym wyczynem. Gregorio prowadził mnie przez długie korytarze. Raz wchodziliśmy po schodach a raz z nich schodziliśmy. Na rozwidleniach skręcaliśmy raz w prawo i raz w lewo. Pogubiłam się już za trzecim zakrętem i dziwiłam się jak Gregorio orientuje się w tych wszystkich korytarzach, zakrętach i mijanych drzwiach. W końcu zatrzymaliśmy się przed jednymi z podwójnych drzwi. Gregorio lekko zapukał i uchylił je. Zajrzał do środka i oboje weszliśmy.
            Na środku stało ogromne i bardzo masywne biurko zawalone papierami ale nie było na nim wielkiego bałaganu, wyglądało raczej jakby ktoś przed chwilą przy nim pracował. Pod jedną ścianą stał wielki regał wypełniony różnymi książkami i księgami, a pod druga ścianą dwa gustowne fotele i okrągły stolik przy którym siedziała mama Gregoria. Lekko skinęła mi głową i zajęła się dopijaniem zawartości ze swojej filiżanki. Na wprost całą ścianę zajęło wielkie okno przed którym stał wysoki i postawny mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy bo stał do wszystkich tyłem. Miał takie same włosy jak jego syn. Tak samo czarne i w takim samym nieładzie.
            Gregorio zamknął za nami drzwi z cichym stuknięciem na co mężczyzna lekko drgnął.
- Witaj w domu synu. – od jego tubalnego głosu sama drgnęłam. Odwrócił się wolno obdarzając nas promiennym uśmiechem. – Witaj Rosalie.
- Dzień dobry. – głos podłamał mi się i zabrzmiało to jak skrzek maltretowanego ptaka. Nasze spojrzenie skrzyżowało się. W głowie zaświtała mi myśl żeby skłonić się przed nim.
- Za trzy godziny zapraszam na obiad. Giorgio pilnuj swojej koleżanki. Po obiedzie chce was widzieć w małej bibliotece. Rozumiem ze chcesz jej pokazać wszystko ale nie dzisiaj. – nacisnął przycisk w urządzeniu które wyglądało jak dziwny telefon z kosmosu. – Omielu zaprowadź naszego gościa do komnaty i przekaż straży że ma się trzymać na baczności. – uśmiechnął się do mnie a po chwili drzwi się otworzyły i wszedł wysoki i szczupły mężczyzna. – Omielu powiedz też straży że jeśli coś się stanie Rosalie to zapłacą za to głową.
- Tak panie. – Omiel zrobił przejście i skłonił się przede mną.
- Synu idź razem z nimi. Razem z Eve mamy coś do zrobienia.
- Jak chcesz. – Gregorio wzruszył ramionami i wyszedł razem z nami. Omiel szedł kilka kroków przed nami wyprostowany jak struna.
- Eve? – szepnęłam do Gregoria.
- Cóż to chyba normalne że moja mama ma jakieś imię. – spojrzał na mnie jak na nienormalną i więcej się nie odezwałam.
            Chwile później Omiel zatrzymał nas przed jedną z komnat i odszedł bez słowa. Gregorio wpuścił mnie pierwszą. Na środku ciemnego pokoju stało wielkie łoże z baldachimem, po prawej małe biurko z krzesłem a po lewej wielka szafa przed którą stały moje walizki.
- Wow – wyrwało mi się.
- Poczekaj aż zobaczysz mój pokój. – uśmiechnął się. – Na razie rozpakuj się. Uprzedzę cię żebyś się ubrała...elegancko. Podejrzewam że obiad będzie bardzo wystawny. Przed obiadem przyjdę po ciebie. A na razie proszę nie wychodź z pokoju, jeszcze mi się zgubisz. A i weź ze sobą kamień.

- Mam go cały czas przy sobie. – skinął głową i wyszedł zamykając za sobą drzwi. 

3 komentarze:

  1. Heeeej :D Zapraszam na nowy rozdział :P http://dreamofyaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam i błagam o wybaczenie ! Zabierałam się do tego rozdziału już od dłuższego czasu, ale stos podręczników, zeszytów i masa nauki niestety mi na to nie pozwoliły :/ Mimo wszystko nie mam pojęcia, kiedy skończyłam . Zaczęłam czytać i nagle byłam już na końcu . Rozdziały powinny być dłuższe :( Podziemie wywarło na mnie wielkie wrażenie . Niby tak niepozorne, zwyczajne, a jednak znajduje się tam zamek i Król Podziemia, ojciec Gregoria ! Powitanie Rose było niespodziewanie krótkie . Ciekawe, co on i Eve mają do załatwienia . No i czy cała wizyta dziewczyny nie zostanie zakłócona przez jakiś niespodziewany atak ? Opis Świąt na początku również tworzył cudowny nastrój - tym bardziej, że dziś i u mnie padał śnieg ( co prawda z deszczem, ale to też się liczy ;p ) i uświadomiłam sobie, że do Świąt rzeczywiście zostało już mało czasu - cudownie :) Wracając do tematu, rozdział krótki, ale jak zawsze świetny . Z niecierpliwością czekam na NN, jeszcze raz przepraszam za spóźnienie i serdecznie pozdrawiam ;)

    P.S. Zapraszam również na NN u mnie i Sel ! :D

    [ http://odglosy-nocy.blogspot.com/ ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie gniewam się i rozumiem brak czasu ponieważ sama mam sporo nauki.
      Mogę powiedzieć że zbliżam się już do końca tej części ale mam pomysł na następną. Nie wiem co mnie wzięło na taki nastrój świąteczny zwłaszcza ze nie lubię świąt. Myślę że gdyby wyglądały tak jak opisałam lubiłabym je bardziej.
      Następny rozdział postaram się wrzucić jeszcze w tym tygodniu.

      Usuń