sobota, 21 stycznia 2017

Może, możeee

Przepraszam, że mnie nie ma. Nadal nie mam czasu, weny ani ochoty na pisanie. Jeśli mam być szczera to nawet zapomniałam o tym opowiadaniu.
Dzisiaj usiadłam na chwilę i...napisałam aż pół rozdziału. Jeeej taki sukces, łuhuhuhu (balony i serpentyny)

Skoro tutaj jesteście to podejrzewam, że lubicie czytać. Ja to kocham. Minusem kochania książek jest to, że w pewnym momencie zaczyna ich brakować i chodząc po Empiku powtarzam "to mam, to mam, czytałam..." albo "pewnie nie jest ciekawe, nie mój styl, chyba głupie...."
A co Wy na to żebyśmy wymienili się swoimi ulubionymi książkami, seriami i sagami? Napiszcie mi co teraz czytacie.

Czekam na wasze komentarze a Wy czekajcie na następny rozdział :)



                                                                                                                                        Rosalie

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 31

CZAS NA OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Ekhem ekhem....a więc...dużo pracuje, serio. Nie ma mnie po 10 godzin dziennie w domu...minimum, a kiedy wracam mam ochotę tylko na to żeby coś zjeść, pójść spać ewentualnie poczytam książkę lub obejrzę dziwne filmiki na Youtube co poprawia mi humor.
Moja praca wymaga...ech musze pracować z ludźmi a szczerze mówiąc jestem aspołeczna więc po pracy jestem zmęczona fizycznie i psychicznie. Nie mam wtedy nawet minimalnej ochoty na pisanie. 
Przyznam się też, że zapomniałam na jakiś czas że cokolwiek pisałam, nie wchodziłam tu przez długi czas. Raz zaczęłam coś pisać ale napisałam dosłownie trzy linijki...trzy czaicie? I miałam dość. Pustka w głowie. 
Od jakiegoś miesiąca dość często myślałam o napisaniu czegoś no i coś się udało. 
Nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiać tak jak kiedyś....albo że chociaż jakiś pojawi się w ciągu najbliższych kilku miesięcy ale postaram się.
Jeśli zrobiłam jakieś błędy to przepraszam...a jeśli coś nie jest spójne z tym co wcześniej napisałam to napiszcie mi, postaram się zrobić poprawki.
KONIEC OGŁOSZEŃ PARAFIALNYCH






- To nie jest możliwe. Anioły nie powstają od tak.
- Giorgio.
- Ona ma duszę a nie moc. Wszyscy dobrze wiedzą, że nie da się pogodzić tych dwóch rzeczy.
- W takim razie nie przeżyje tego – odpowiedział lekceważąco.
- Jest jeden cholerny warunek. Rosalie Black ma przeżyć. –spojrzałem twardo na kapłana.
- Black, mówisz?
- Tak – odparł mój ojciec kiwając lekko głową na niezadane pytanie Auroxa.
- Co to zmienia? – odepchnąłem krzesło od siebie.
                Ojciec spojrzał na mnie a następnie przeniósł wzrok na moją matkę.
- Synu – odezwała się miękko – musisz w końcu podjąć jaką decyzje w sprawie ratowania Rosalie. Im dłużej zwlekamy tym gorzej dla niej. – podeszła do mnie i pogładziła mnie po wlosach jakbym był małym chłopcem. Strzepnąłem jej dłoń i udałem że nie widzę jej smutnego spojrzenia. Westchnąłem ciemiężniczo, przeczesałem włosy i drugi raz westchnąłem.
- Dobrze, co mam zrobić?
- Dobrze wiesz co masz zrobić. – odparł twardo Aurox.
                To prawda, wiedziałem co mam zrobić. I niestety potrzebowałem do tego Dawida. Bez słowa wyszedłem z sali i pobiegłem do sypialni Dawida. Załomotałem w drzwi i nie czekając na zaproszenie wszedłem.
                Dawid siedział na jednym z foteli. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem znad książki.
- To już czas.
- Na co? – zamknął książkę i odłożył ją na stolik a następnie wstał.
- Musimy połączyć moc. I tak wiem – przerwałem mu zanim zdążył wypowiedzieć słowo – nie ćwiczyliśmy tego za wiele, ale nie mamy już czasu. Musimy to zrobić teraz.
                Patrzył na mnie jak na wariata ale po chwili przytaknął głową i zrobił hardą minę.
- W takim razie idziemy. – odparł.
                 Popędziliśmy przez cały zamek, mijaliśmy straże i zdziwione miny służby. Wpadliśmy do lochów. Strażnik widząc nasze miny wpuścił nas bez problemów. Zwolniliśmy, nasze kroki odbijamy się od kamiennych ścian. Co jakiś kawałek słychać było kapanie wody. Mijaliśmy cele w których siedziało kilka Aniołów. Kilkoro rzuciło się na kraty ale reszta leżała na swoich pryczach kompletnie niezainteresowana naszą obecnością.
                Kiedy dotarliśmy pod salę Philipa zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na siebie.
- Jestem gotowy – szepnąłem.
- Ja też – odpowiedział Dawid. Kiwnął na strażników przed celą. Ci posłusznie otworzyli nam drzwi.
                Ostrożnie weszliśmy do celi. Na pryczy leżała Rosalie…a raczej jej ciało. Wolno podeszliśmy w pełnej gotowości. Nim się obejrzałem Dawid trzymał w dłoni swój miecz. Nie chcąc zostać zaskoczonym wyciągnąłem swoją dłoń w której zmaterializował się mój miecz, zawsze czysty, zawsze ostry. Zimna klinga miecza parzyła mnie w dłoń jak tylko pomyślałem żeby unieść tą broń nad ciało Rosalie. Och Rosalie. Wyglądasz tak bezbronnie. Wytrzymaj jeszcze trochę.
- Zróbmy to teraz kiedy śpi – kiwnąłem na znak zgody.
                Stanęliśmy obok siebie. Zamknąłem oczy i całą siłą woli skupiłem się nad swoją mocą. Poczułem jak wokół dłoni tworzy się kula czystej mocy. Spojrzałem na nią a następnie na kulę mocy Dawida. Ogień i woda. Przybliżyliśmy dłonie do siebie ale między mocami tworzyło się spięcie i za nic nie dało się ich połączyć. Jak dwa magnesy.
- Nie wiem jak to zrobić.
- Ja też nie wiem – Dawid pokręcił głową – nie poddawajmy się.
                Spojrzałem na ciało Rosalie. Dawid ma rację, nie wolno się poddawać, bo jest o co walczyć. Po raz kolejny przybliżyłem swoją kulę mocy do mocy Dawida ale po raz kolejny stało się to samo. Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Dawid, mieliśmy się zaprzyjaźnić, ale to chyba nie sprawi że dwie moce połączą się ze sobą.
- Mi tez się wydaje że nic to nie da.
- Ale wiem co może zadziałać. –spojrzał na mnie ze zdziwieniem – Wystaw rękę, dłonią do mnie, zaufaj mi, proszę  – sam zrobiłem tak jak powiedziałem tylko w jego kierunku, po chwili zrobił to o co go prosiłem – Oby nie bolało – szepnąłem sam do siebie a następnie z całą siłą naparłem na Dawida.
 W wyniku tego ruchu moja moc wcisnęła się w Dawida a jego we mnie. Cały zadrżałem i poczułem jak w moim ciele przelewa się woda. Kiedy spojrzałem na Dawida też trząsł się cały i pztrzył na swoją klatkę piersiową.
- Pali mnie ogień ale…nie jakoś tak mocno. Czy ja…czy ja mam twoją moc w sobie?
- Tak, a ja mam twoją.
- Zamieniliśmy się mocami? –wykrzyknął.
- Nie, nadal masz swoją moc a ja swoją. – po raz drugi utworzyłem kule mocy ale tym razem nie była stworzona tylko z ognia ale też i z wody. Dawida moc wyglądała tak samo. Zbliżyliśmy je do siebie i stało się coś czego nie da się opisać. Rozbłysło białe światło, ściany zadrżały, a w uszach nam szumiało. Całe ciało drżało mi a nogi powoli nie dawały rady aby mnie utrzymać. Oślepiające światło znikało i mogliśmy bez problemu wycelować mocą w ciało Rosalie.
                W uszach zaszumiało jeszcze bardziej a jej ciało uniosło się nad łóżkiem. Zostaliśmy odepchnięci pod ścianę. Ostatnie co udało mi się zobaczyć to Dawida tracącego przytomność, a potem ja sam ją straciłem.


`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

                To dryfowanie jest takie męczące. Nic nierobienie jest takie męczące. Utrzymywanie świadomości jest takie męczące, ale nawet po odzyskaniu świadomości nie znika to zmęczenie. Szkoda.
- Ktoś tu jest.
- Ja tu jestem – opowiedziałam sennie.
- Nie mówię o tobie idiotko – warknął.
                Miał rację. Ktoś był w celi ale na szczęście Philip również tracił siły, musiał mnie utrzymywać i chyba nie był tego świadomy, bo teraz już nawet nie może się mnie pozbyć bo sam się zatraci w sobie. Od dłuższego czasu mówi do siebie, planuje coś, ale nie wiem co. Słuchanie go jest takie męczące. Myślenie jest takie męczące…co ja tu robię? Gdzie ja jestem? Dlaczego jest tutaj tak ciemno?
                Chyba znowu straciłam świadomość.
                Jak długo jeszcze będę się tak męczyć? Dlaczego nikt nie zakończy tego cierpienia?
- Już niedługo się skończy, znikniesz na zawsze.
                O czym on mówi?
                W oddali, w ciemności pojawił się malutki biały punkcik. Co to? Robił się coraz większy i większy.
To dziwne, nigdy tego tu nie było.
                Oślepiająco białe światło zajęło miejsce czarnej przestrzeni. Po chwili z białego stało się pomarańczowe. Co się dzieję? Czy ja umieram?
                Coraz głośniejszy krzyk brzmiał mi w głowie, w umyśle, we mnie. Ale to nie był mój krzyk. To Philip. Jego okrzyki wkręcały się w mój umysł aż sama zaczęłam krzyczeć. Najpierw mój głos był cichy a Philipa głośny ale po chwili to zaczęło się zmieniać.
                A najdziwniejsze było to że mój głos przestawał być echem a zaczynał być…prawdziwy.
- To jeszcze nie koniec, nie poddam się tak łatwo.
                Poczułam świeże powietrze, wciągnęłam je nosem, moim własnym. Czułam swoje ciało. Niestety mroczny śmiech z oddali przestał szybko być samym głosem. Na szyi poczułam ucisk, ale nie było go na moim ciele, to mój umysł. To Philip. Role się odwróciły teraz to Philip był w moim umyśle a nie ja w jego. A skoro tak to nie może być silniejszy niż ja. Magiczne pomarańczowe światło nadal było w mojej głowie, skupiłam się na nim, a ono utworzyło kulę i rozbłysło po raz kolejny. Ucisk na szyi nasilił się, traciłam oddech, traciłam cenny oddech, bez niego…nie…przeżyję. Traciłam świadomość, zapadałam się po raz kolejny, ale nagle ucisk zniknął tak jak pomarańczowe światło.


````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

sobota, 25 października 2014

Rozdział 30

Sorki że dopiero teraz ale pracuje i niestety mam mało czasu na cokolwiek. Krótko...nawet bardzo ale na razie nie ma szans na cos dłuższego.        


                Nie pamiętam co się stało. Wiem, że minęło dużo czasu od kiedy jestem uśpiona w swoim własnym ciele.
                Nie wiem co się dzieje. Te wszystkie okropne rzeczy… to nie ja je robię. To nie ja krzywdzę tych ludzi.
                Ta moc która jest we mnie, jest na tyle silna że usypia mnie, a kiedy się budzę jestem w innym miejscu, często wiele dni później.
                Na początku walczyłam ale Philip, który jest we mnie sprawiał, że robiłam się coraz słabsza. Teraz nie mam siły utrzymać swojej świadomości przez 15 minut bez dłuższego odpoczynku.
                Czasem Philip pożycza mi swoją moc żebym dłużej była świadoma i żebym musiała patrzeć na to wszystko co robi. Mój ból wzmacnia go, cieszy się nim. Ale czasem jestem obecna a on o tym nie wie natomiast ja dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy.
                Wiem że Gregorio chce mnie uratować, wiem że bardzo się stara. Wiem też że tęsknią za mną i  nie chcą mnie zabić.
- Znowu jesteś tutaj?
- To nadal moje ciało. To ty nie jesteś tu mile widziany.
                Szyderczy śmiech. Często go słyszę.
- Teraz to ja mam władze nad tym ciałem, które nadal jest słabe i nie da się go porównać do mojego.
- Twoje ciało zostało spalone.
                Zdenerwował się. Poczułam ukłucie, oznaczające wściekłość.
- Zemszczę się, oni o tym wiedzą. Są zbyt słabi bo nadal myślą że to jesteś ty.
                Kolejny szyderczy śmiech. Zamknęłam się na wszystkie doznania, trochę tak jak zmęczony człowiek zamyka oczy. Ale nim zdążyłam odpłynąć w wiecznie otaczającą mnie nicość coś szarpnęło ciałem i usłyszałam odgłosy walki, zbyt słaba żeby zobaczyć co się dzieje czekałam aż Philip ucieszy się z zadanej śmierci. Ale nic takiego nie nastąpiło. Czułam tylko złość Philipa spowodowaną porażką. Czując nową nadzieję użyłam resztek sił żeby spojrzeć.
                Philip miotał się moim ciałem. Miał związane przeguby. Prowadzili go strażnicy Podziemia. Ludzie Gregoria i jego ojca Lucyfera.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                Wciąż jesteśmy w celi, bardzo pilnie strzeżonej. Pod drzwiami stoi dwóch strażników, dalej kilku następnych i co chwilę przechodzą uzbrojeni strażnicy. Wszyscy patrzą na Philipa z pogardą.
                Podobno był tutaj Gregorio. Szkoda że byłam wtedy zbyt osłabiona. Możliwe że udałoby mi się pokazać mu, wciąż tu jestem.
                Ale on to wie, jestem tego pewna.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Kilka dni po pamiętnym przeze mnie połączeniu mojej mocy z mocą Dawida do zamku zawitało kilku strażników. Byli to wysocy i umięśnieni mężczyźni w mocno opiętych czerwonych koszulkach i luźnych spodniach, na plecach mieli przypięte kołczany z strzałami i bardzo duże łuki. Już na pierwszy rzut oka widać było że w walce wręcz są dobrzy ale ze strzelania z łuków byli najlepsi. Ich pojawienie się oznaczało że w zamku pojawił się ktoś z Akademii. Aż ciarki przeszły mi po plecach. Doskonale pamiętam kiedy sam musiałem tam uczęszczać.
                Wiecie w każdej Akademii chodzi o uczenie się, tak samo w naszej, tylko z małą różnicą że tam Anioły, każde, zarówno Światłości jak i Ciemności uczą się jak być silnym, bezwzględnym wojownikiem. Ja jako syn Lucyfera, długo oczekiwany i przez wielu znienawidzony jeszcze przed urodzeniem miałem najcięższy trening ze wszystkich. Byłem zamykany w ciemnym pomieszczeniu abym nauczył się nie wpadać w panikę, głodzili mnie abym nauczył się wykorzystywać swoje rezerwy a później żebym sam starał się znaleźć pożywienie. Walczono ze mną przez kilka dni bez przerwy na zmianę magią lub mieczem. Wciskano mi do głowy wiedzę a kiedy czegoś nie zapamiętywałem dostawałem kary, cielesne lub wymyślano coś równie okropnego. I nie ma co się dziwić że bywam zimny i niedostępny.
                Stanąłem przed jedną z sal, co prawda była mniej używana niż Sala Tronowa ale była równie piękna jak tamta. Wziąłem kilka głębokich wdechów i przywdziałem na twarz maskę osoby silnej i dorównującej memu ojcu. Wkroczyłem do sali i po chwili zatrzymałem się.
                Na środku stał duży stół a wokół niego stała moja matka, mój ojciec oraz sam najwyższy kapłan Aurox. Był to stary człowiek z pamięcią absolutną i niestety miał również ostre spojrzenie jak mój ojciec. Postrach wszystkich wojowników.
- Dzień dobry – przywitałem się lekko się kłaniając kapłanowi i moim rodzicom.
- Synu chyba pamiętasz Auroxa? – nie czekając na moją odpowiedź kontynuował wypowiedź – Aurox przybył tutaj ponieważ musimy jak najszybciej rozwiązać sprawę Rosalie i Philipa. Aurox ma pewna teorię. Proszę usiądź i wysłuchaj go. -  jego wzrok mówił mi że mam usiąść i nie robić głupot.
- Witaj Giorgio – kapłan przywitał się ze mną dając znać że dopiero teraz mogę usiąść. Zrobiłem to. – Przestudiowałem wiele ksiąg i szukałem rozwiązania tej trudnej dla wszystkich sytuacji. I chyba już wiem co musimy zrobić. Nie będzie to łatwe zadanie i musisz być tego świadomy. Podejrzewam że w ciele Rosalie jest Philip oraz że oboje są świadomi. Jeden nieostrożny ruch i Rosalie zginie. – wstrzymałem oddech ale nie odezwałem się. – Rozwiązaniem sytuacji jest zabicie Philipa ale pozostawienie mocy. \
- Chcesz powiedzieć że Rosalie ma zostać Aniołem? – podniosłem się z krzesła.

- Tak. 

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział 29

Bardzo ale to bardzo cieszę się, że czytacie i komentujecie. Tak bardzo poprawiacie mi dzień.
Wiem że powinnam wrzucać rozdziały częściej ale jestem okropnym leniem, strasznym wręcz. Gdyby karali za lenistwo dostała bym najgorszą karę albo nawet dożywocie. 
Ciesze się, że siostry Adams powróciły do świata żywych. 
Dziękuje bardzo: Sylka Popenda, Alallalaal Tulus, nothing at all, Katy13, Ciemność Zło i Ami Dreamer oraz qiwlu innym osobom za podnoszące na duchu komentarze. 
Miłego czytania. :) 



Trzy dni później na największym drzewie w Podziemiu rozkwitły małe kwiatki które zebraliśmy razem z Dawidem i Chrisem a następnie udaliśmy się w długą podróż powrotną do Heiry.
- Jak się do niej dostaniemy? – zagadałem Dawida.
- Tak jak poprzednim razem.
                Widząc, że nie ma ochoty na rozmowy odsunąłem się troche od niego i wzbiłem się ponad nich. Jak miło znowu poczuć wiatr między piórami. To szczęście przepełniające moje wnętrze… nie jestem pewny czy powinienem czuć cos tak dobrego. W końcu nie należe do Aniołów Światłości, nie jestem dobrym chłopakiem który przeprowadza staruszki na drugą stronę ulicy. Pomimo mojej walki z wewnętrznym złem nie mogę mianowac się jako dobra osoba. A mimo to czuje się taki szczęśliwy. Czy każdy Anioł czuje to samo co ja?
                Spojrzałem na chłopaków lecących poniżej. Nie wyglądali na tak przejętych jak ja. Może oni potrafia się lepiej kontrolowac niż ja. Nigdy nie powiedziałem że jestem najlepszy na świcie.
                Wzbiłem się jeszcze wyżej i zrobiłem kilka obrotów wokół własnej osi, nastepnie złożyłem skrzydła po bokach i runąłem głową w dół tylko po to żeby rozwinąć skrzydła i z głośnym śmiechem radości powtórnie wzbic się jak najwyżej.
                Śmiałem się nadal kiedy obok siebie poczułem Dawida. Zerknąłem na niego.
- Nie patrz tak na mnie. Nie czujesz tego?
- Czego? – odparł naburmuszony.
- Tego. – rozłozyłem ręcę i wystawiłem twarz na wiatr – To taki cudowne uczucie.
- Zachowujesz się jakbys leciał pierwszy raz w życiu.
- Po prostu jestem szczęśliwy i uwielbiam latać.
                Prychnął tylko ale nie odsunął się ode mnie.
                Po raz drugi wylądowaliśmy obok wielkiego kamienia. Dawid miał rację, dostaliśmy się do Heiry tak samo jak wcześniej. Przywitała nas ozięble i zaprowadziła to niewielkiej kamiennej komnaty.
                Pod jedną ścianą umieszczony był piec w którym palił się ogień, na palenisku wisiał mały kociołek w którym coś bulgotało. Na środku został umieszczony drewniany stół ale nie było nigdzie ani jednego krzesła. Pod kolejną ścianą stał regał, a w nim różnego koloru i różnego kształtu fiolki. Jedne były pełne a inne puste.
                Przekazaliśmy czarownicy mieszek z kwiatami. Bez słowa podeszła do paleniska i wrzuciła kwiaty do kociołka.
- Byłam przygotowana na to że się dzisiaj pojawicie. – zamieszała w kociołku i komnatę wypełnił mocny, wbijający się w nozdrza zapach. Złapała za jeden z większych flakoników i nalała do niego wywar który zrobiła. Miał lekko różowy kolor. Podała go Dawidowi który podziękował jej cicho.
- Nie pijcie tego tutaj. Obaj musicie przemyśleć czy jesteście gotowi na takie ryzyko. Tak jak wczesniej mówiłam nie wiem czy to zakończy się przyjaźnią czy miłością ale jest to jedyny sposób na uratowanie tej waszej głupiutkiej ludzkiej kobiety.
                Zacisnąłem zęby i bez słowa wyszedłem aby w tumanie piasku i małych kamieni zanleźć się przed kamieniem.
- Czemu tak nagle wyszedłeś? Mógłbyś zachowywać się trochę uprzejmiej. Wystarczyło zwykłe dziękuję.
- Nie pozwole żeby ktoś źle mówił i Rosalie. – odburknąłem Dawidowi zaciskając pięści.
                Pokręcił głową i spojrzał na flakonik. Obejrzał go dokładnie z każdej strony a następnie schował do kieszeni płaszcza.
                Wszyscy wzbiliśmy się w powietrze i ruszyliśmy do zamku. Kilka bardzo długich godzin później weszliśmy do Sali Tronowej. Na wielkim czarnym tronie, obitym czerwonym materiałem siedział mój ojciec, Lucyfer.
- Słyszałem, że wybrałeś się razem z naszym gościem w podróż. – odezwał się władczym tonem.
- Tak, ojcze. – ukłoniłem się nisko, Dawid skinął głową ale zrobił to z należytym szacunkiem. Na szczęście Chris został przed salą bo strażnik ojca nie pozwolił mu wejść.
- Jaki był cel waszej wyprawy?
- Odnaleźliśmy Heirę która wykonała dla nas magiczny napój dzięki któremu mamy nadzieję uratować Rosalie.
- Czarownikom się nie wierzy! – ryknął i przez dłuższą chwilę jego głos odbijał się echem od ścian. – Co to za napój? – wyciągnął dłoń w moją stronę a ja spojrzałem na Dawida.
- Ten napój pozwoli nam się zaprzyjaźnić dzięki czemu uda nam się połączyć moce aby zniszczyć moc która wdarła się do niewinnej śmiertelnej. –odezwał się Dawid.
- Ten napój nie zadziała – wysyczał Lucyfer. – A połączenie mocy nie będzie możliwe ani teraz ani nigdy. Nie ważne czy się polubicie czy znienawidzicie. Połączenie mocy nie jest możliwe.
- Dlaczego, ojcze? – zacisnąłem mocno szczęki aby nie krzyczeć z wściekłości.
- Aby połączyć moce należy być bardzo potężnym Aniołem, a takie smarki jak wy nic nie osiągnął.
- Nie docenia nas pan. – odparł spokojnie Dawid.
                Ojciec uśmiechnął się krzywo a następnie wyciągnął w naszą stronę rękę. Spomiędzy jego palców zaczęła wypływać jakaś ciemna ciecz która wolno sunęła do nas po czerwonym dywanie, oplotła nam kostki i zaczęła się coraz mocniej zaciskać, wbijając igiełki zimna. Wyrywałem się ale nie przynosiło to żadnych efektów, ciemna ciecz zaczęła oplatać moje łydki. Kiedy po raz kolejny wbiły się w moją skórę igiełki upadłem na kolana krzycząc z bólu. Spojrzałem w lewo i dostrzegłem że ciemna ciecz owija Dawida już do pasa. Ledwo oddychał i z całych sił starał się zachować przytomność. Przysunąłem się bliżej do niego i złapałem go za dłoń, w myślach przekazałem mu że nie może się poddać. Kiedy byłem młodszy ojciec kilka razy ukarał mnie w ten sposób. Kiedy traciłem przytomność, budziłem się kilka tygodni później z ranami po oparzeniach które nie chciały się zagoić. Widząc jak Dawid się męczy przesunąłem dłoń na ciecz i wypuściłem małą kulę ognia. Pokręcił lekko głową dając znak że to nie działa załamałem się. W tym samym momencie ciecz otaczając mnie przesunęła się aż do klatki piersiowej uniemożliwiając mi swobodne oddychanie. Dawid krzyknął z bólu i zobaczyłem że macki cieczy dotykają go po szyi zostawiając małe czerwone ranki.
                Spojrzeliśmy sobie w oczy i z poczuciem siły, która była naszą rezerwą, wystawiliśmy w swoją stronę otwarte dłonie a następnie wystrzeliliśmy wiązkę mocy, która po zderzeniu się ze sobą utworzyła małą kulę zmieniającą kolory. Ciecz rozprysła się po całej podłodze i ścianach. Ostatkiem sił spojrzałem na ojca i jego uśmiech.


                Otworzyłem oczy. Leżałem w swojej sypialni, na krześle obok łóżka drzemał Dymitr. Ostrożnie podniosłem się.
-  Połóż się. – na brzegu łóżka nie wiadomo skąd pojawiła się Isabella. -  Jak się czujesz? – przyłożyła swoją dłoń do mojego czoła. – Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłeś aż tak zmęczony.
- Już mi lepiej. – rozejrzałem się po komnacie żeby przypomnieć sobie wszystkie ostatnie wydarzenia – Co z Dawidem?
- Też leży. Chris z nim teraz jest. Twój ojciec prosił żebyście do jutra nie wstawali.
- Czemu nam to zrobił?
- Zrobił to specjalnie. – z krzesła podniósł się Dymitr. – On nienawidzi czarowników.
- To prawda. – do komnaty weszła Eve. Moja matka jak zwykle wyglądała fantastycznie, długie czarne włosy powiewały przy każdym jej ruchu, czarne oczy patrzyły na mnie z typową matczyna miłością. Usiadła na wolnym krześle najbliżej łóżka podwijając lekko długą suknie w beżowym kolorze z zielonymi wzorkami. – Twój ojciec nie lubi czarowników – odezwała się łagodnie – chciał znaleźć inny sposób na połączenie twojej mocy z mocą Dawida. I jak widać udało się wam.
- Chcesz powiedzieć że połączyliśmy swoje moce?
- Tak syneczku – pogłaskała mnie po dłoni – ale jesteście za słabi żeby uratować śliczną Rosalie. Musicie jeszcze trochę poczekać z akcją ratunkową.
                Położyłem się na miękkich poduszkach i zamknąłem oczy.
                Połączyliśmy swoje moce. Możemy uratować Rosalie. W końcu cos nam się uda.

                Bezwiednie uśmiechnąłem się. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 28

- Mogę tutaj z wami zostać? Nie chce żeby mnie wysyłali do Rose kiedy taka jest.
- Czemu mieliby cię do niej wysyłać? – zapytałem siadając przy wygasłym już ognisku.
- Bo nikt nie chce się do niej zbliżać. Każdy się jej boi. – zachmurzył się i przyciszył głos jakby w obawie że zrobię mu krzywdę jeśli powie coś co mi się nie spodoba. – Wszyscy dobrze wiedza że nie jest teraz sobą. Nikt jej osobiście za nic winić nie będzie. Kiedy na nią patrze – głośno przełknął ślinę – to tak jakbym patrzył na Philipa w jej ciele. Czy to możliwe?
                Westchnąłem i spojrzałem na Dawida niepewny jakiej udzielić odpowiedzi. Dawid spuścił wzrok i po raz pierwszy nie zobaczyłem w nim nieprzystępnego i twardego (oraz bardzo ale to bardzo denerwującego) gościa tylko bezradnego i wystraszonego chłopaka. Musze przyznać że poczułem się trochę lepiej, nie dlatego że cieszyłem się że nie okazał się taki wspaniały na jakiego pozował ale dlatego że ja też czułem się tak jak on i nie byłem już osamotniony. Poczułem że mimo naszych różnic jesteśmy tacy sami, mało doświadczeni wojownicy pod rządami silniejszych od nas osób, i że nasze życie jest jedną wielka komedią, lub dramatem, ewentualnie jednym i drugim. Giorgio i Dawid: komedia dramatyczna. Nie wiem czy ktoś byłby chętny do obejrzenia tego w kinie. Ja sam bym nie chciał tego oglądać nawet jeśli by mi dopłacali ale niestety jestem chyba głównym aktorem w tym gównie.
                Spojrzałem ponownie na Chrisa i zupełnie tak jak kiedyś dostrzegłem w nim dziecko. Zrobiło mi się go bardzo szkoda. Lubił Rose i w jakiś dziwny sposób był z nią połączony. Nie rozumiem tego bo ja sam z nikim nigdy nie byłem tak połączony, ale cóż, wszystko przede mną.
- Kiedy Rose wyssała moc z Philipa to było tak jakby wyssała z niego dusze…której nie powinien mieć jeśli dobrze pamiętasz lekcje. – zrobił zamyśloną minę więc podjąłem swoją wypowiedź – Anioły Ciemności nie maja duszy. Dlatego tak długo żyjemy. Człowiek żyje około 80 lat i umiera kiedy jego dusza jest pełna, kiedy doświadczyła już wszystkiego co jej zostało przypisane. My Anioły Ciemności nie mamy duszy która może się w nas rozwijać i która uczyni z nas śmiertelnych. Ale też dzięki braku duszy możemy rozwijać swoje ukryte moce.
- Ale nie każdy ma moc.
- Większość ma, a jeśli nie ma mocy to ma przynajmniej ukryty dar. – wtrącił się Dawid.
- Dokładnie. Każdy w swoim czasie odkrywa swoja najmocniejszą stronę.
- A Rose? – wtrącił szeptem Chris.
- Nasza moc jest odpowiednikiem naszej duszy. Kiedy tracimy moc – umieramy. Tak się stało z Philipem. On rozwijał swoje moce karmiąc je złem które w nim było co sprawiło że jego moce były tak samo złe jak on, były częścią jego zła. Rosalie wyssała jego moc i przez przypadek ta moc weszła w nią sprawiając że po części jest Philipem.
- To odrażające. – przez ciało Chrisa przeszedł dreszcz. – Co się stanie kiedy odbierzecie moc Rose? Czy ona umrze?
                To było kolejne pytanie na które nie chciałem odpowiadać. Było zbyt trudne żebym nawet sam przed sobą, sam w swoich myślach odpowiedział na nie.
- Są dwie opcje – odpowiedział ostrożnie Dawid – pierwsza jest taka że zabierzemy jej moc i w jej miejsce wróci jej ludzka dusza dzięki czemu dożyje swoich 85 lat siedząc na werandzie z gromadką wnuków ale jest też opcja druga czyli taka że jej dusza zginęła a ona jest prawdziwym Aniołem Ciemności, wtedy umrze.
- Nie możecie jej zabić – Chrisem wstrząsnął spazm i po chwili na policzkach ukazały się łzy -  Giorgio nie możesz jej zabić.
- Bardzo bym chciał żeby ta opcja pierwsza była tylko możliwa ale jest pół na pół. I dobrze wiesz ze nie możemy jej ignorować, mój ojciec nie pozwoli aby chodziła sobie wolno i knuła przeciwko całemu światu. Myślę że takie samo podejście mają w Niebie -  na te słowa Dawid przytaknął głową.
- A nie możecie oczyścić jej z zła? Tak żeby była znowu sobą ale żeby nie było obawy że umrze. – Chris patrzył to na mnie to na Dawida.
- Szczerze to nie wiemy czy jest taka opcja.
- Rose nie ma rodziny, została całkiem sama. Możliwe że nie chce żyć całą wieczność z myślą że jest sama na świecie. – wtrącił Dawid.
- Nie jest sama, ma nas. – Chris szeroko się uśmiechnął ale po chwili mina mu zrzedła i znowu w oczach pojawiły się łzy.
                Kilka godzin później Chris zasnął i wcisnęliśmy go do mojego śpiwora. Zostałem sam z Dawidem patrząc na ciemniejące słońce. Sam już nie wiem jaka opcja byłaby dobra. Rosalie żyjąca jako człowiek czy Rosalie jako Anioł.
                Szukałem o niej różnych informacji. Ojciec opowiedział mi o tym że Rose musi być moim potomkiem. Ojciec nie był święty co raczej dziwne nie było i zadawał się z śmiertelnymi kobietami, dopiero później poznał moją matkę Eve. O naszym pokrewieństwie świadczy nazwisko „Black” oraz to że miała połączenie z kamieniem.
                Nie wiem czy powinienem mieć z nią kontakt po uratowaniu jej a teraz nagle wychodzi minimalna opcja że może być już zawsze Aniołem.
                Zanim to wszystko się wydarzyło przejazdem w naszym zamku zatrzymała się pewna Anielica która podobno doskonale radziła sobie z odczytywaniem aur Aniołów i ludzi. Zobaczyła mnie a później Rosalie i następnie złapała mnie na korytarzu informując że moja aura i aura Rosalie są do siebie bardzo podobne i pewnie bylibyśmy szczęśliwi. Szkoda tylko że chyba nie została poinformowana że muszę być sam i to tak długo aż ojciec nie wyrazi zgody na to abym się zakochał i nie zechce mieć wnuków. Dopóki on żyje nie mam prawa decydować sam o sobie. To chyba drugi największy ból w moim życiu.
                Pierwszym oczywiście jest to że muszę cały czas zmagać się ze złem które siedzi we mnie. Żaden Upadły Anioł nie zmaga się z czymś takim. Nikt nie rozumie tej ciągłej walki przy każdej decyzji. Czasami uda mi się zagłuszyć to wszystko jakąś ambitną rozmową lub zajęciem głównie siłowym.
- O czym myślisz? – odezwał się Dawid wyrywając mnie z rozmyślań.
- Nie powiem ci. – spojrzał na mnie krzywo – moje myśli są zbyt cenzuralne abym mówił je na głos.
- Oczywiście – odparł z sarkazmem. – Co zrobimy? Z Rose?
- Na razie róbmy to co mieliśmy w planach, a później się zobaczy. Zgoda?
                Kiwnął głową i spojrzał w stronę śpiącego Chrisa. Przez dłuższą chwile nie odrywał od niego wzroku aż w końcu wyczuwając mój wzrok na nim odwrócił się z pytającą miną. Pokiwałem głową z uśmiechem.
- Dopiero dorósł prawda?
- Tak. Nawet nie zauważyłem kiedy a miałem się nim opiekować.
- Myślę że dobrze się spisałeś – jeszcze raz na niego zerknął. – Nie boi się. Sam tutaj przyleciał a chyba nawet ja bym tego nie zrobił będąc tak młodym Aniołem jak on.
- Ile już żyjesz? – moje pytanie wystraszyło go ale szybko się opanował i odpowiedział spokojnie.
- Tyle samo co ty. Urodziłem się w ten sam dzień, o tej samej godzinie.
- Cóż, pewnie mnie nienawidzisz. Dobrze wiem że wtedy wszyscy interesowali się mną. Nikogo nie obchodziło to że się urodziłeś.
- Wielkie dzięki – spuścił głowę tylko po to żeby ją za chwile podnieść z nieśmiałym uśmiechem – ale masz rację, nikt nie zauważył że moja matka rodzi i została z tym całkiem sama. A dobrze wiesz że w tamtych czasach porody nie były łatwe, czasami były wręcz niemożliwe i kobiety bez pomocy umierały albo umierało dziecko.
- To znaczy że twoja matka nie żyje?
-Tak. Wychowywał mnie Philip.
                Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Czy to możliwe żeby Philip wychowywał go jak swojego syna. Dawid jakby czytając mi w myślach mówił dalej.
- Dobrze wiesz że był dobry dopiero później pragnienie władzy wygrało. Jako Anioł Światłości decydował o wielu sprawach ale zaczął popełniać błędy. W Niebie każdy jest traktowany bardzo surowo, więc wyrzucili go z tego stanowiska które było dla niego wszystkim. Starał się je odzyskać ale nic z tego nie wyszło. Zwątpił we wszystko i przeszedł na ciemną stronę.
- Dlatego jesteś znany w Niebie.
- Nie do końca. Później zajął się mną sam Bóg. To już było coś wyjątkowego.
- Jesteś tutaj dlatego że Rose ma moc Philipa? – ściszyłem głos.
- Zostałem tutaj wysłany i dostałem rozkaz rozwiązania tej sprawy nawet jeśli kosztem tego będzie śmierć Rosalie.
- Ale jeśli ona umrze przez ciebie to nie oznacza to przemiany w Upadłego Anioła?
- Prawdopodobnie właśnie tak to się zakończy. – westchnął i spojrzał w szare niebo.
- I tak łatwo się z tym godzisz? – przez dłuższą chwilę nie odpowiadał mi.
- To już zostawmy na kiedy indziej.

                Nie naciskając rozpaliłem mocniej ognisko i przysunąłem się bliżej niego. Po dłuższej chwili Dawid wbił się w swój śpiwór obiecując zamianę za kilka godzin.