niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 24

Krótki rozdział ale mam ferie i zamiast pisać całymi dniami śpiewam karaoke, gram w simsy i maniacze w Flappy Birda.
Mam nadzieję ze chociaż krótki rozdział to spodoba się Wam.
Miłego czytania.





Dawid niepotrzebnie się pojawił. Sam doskonale bym sobie poradził a on tylko tak na prawdę wszystko utrudni. Nikt go nie prosił o jego zakichaną pomoc.
Leciałem nad miastem rozglądając się za Rose. Pode mną zebrał się sznur samochodów a kawałek dalej z placu zabaw słyszałem śmiechy przedszkolaków. Dostrzegłem ją na jednym z najwyższych biurowców. Wylądowałem tuż za nią, nawet na mnie nie spojrzała.
- Widzisz tych wszystkich ludzi? – odezwała się – Są tacy słabi, tak łatwo jest ich złamać….zniszczyć, nie uważasz? – siedziała na brzegu i machała nogami jak dziecko.
- Rose?
- Wiesz kto jest pod nami? – spojrzała na mnie a ja spojrzałem pod swoje nogi a następnie przeniosłem wzrok na nią kręcąc głową – Jest tam pewien facet, z zbyt dużą nadwagą. Zastanawia się nad swoim marnym życiem. Objada się jak świnia i nic do niego nie dociera. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego że pracuje za grosze po kilkanaście godzin dziennie nawet w weekendy i święta a żona go zdradza z ogrodnikiem. O – położyła się i przyglądała jak chmury leniwie przesuwały się po niebie – teraz pomyślał że nawet gdyby ten ogrodnik wprowadził się do nich on nie miałby nic przeciwko temu bo pomimo tego że żonka jest przy nim tylko dla jego pieniędzy i uważa go za odrażającego on ją kocha. Co za frajer. Mogłabym mu pomóc zakończyć jego marny żywot ale poobserwuje go jeszcze trochę i kiedy uznam że to wszystko jest nudne pomogę mu być szczęśliwym…na mój własny sposób.
- Rose to nie jesteś ty…
- Przestań – podniosła się i stanęła na samej krawędzi – przynudzasz wiesz? Teraz taka jestem i nic ci do tego.
- Rosalie nawet w naszym społeczeństwie obowiązują pewne zasady a ty je wszystkie łamiesz.
- Wiesz co? – odwróciła się do mnie – teraz rozumiem dlaczego Philip chciał przejąć władzę. Wasze zasady są bez sensu. Ograniczają i są po prostu głupie. – wzruszyła ramionami i przechyliła się w tył. Runęła głową w dół, w ostatniej chwili wysunęła swoje skrzydła i odleciała. Po raz kolejny uciekła.


Usiadłem na tronie. Co za kanał, po co ja mam tutaj siedzieć i udawać że wszystko jest w porządku jak nie jest.
- Coś chciałeś ode mnie więc mów.
- Pomagasz Dawidowi?
- Niby w czym? – spojrzałem na swojego ojca. – Nic ode mnie nie chciał i nie będę mu pomagał jeśli chce zniszczyć Rose.
- Synu ja wyraziłem się jasno. Masz mu pomagać nawet jak nie prosi cie o to.
- Ta…jasne. – odwróciłem się tyłem do niego i udawałem że siedzę sam.
- Giorgio? – cisza – Synu. Odezwij się.
- Nie jestem małym dzieckiem.
- To się tak nie zachowuj. A teraz proszę żebyś poszedł do niego. I bez sprzeciwów.
Podniosłem się niechętnie. Jednak wolę siedzieć na tym cholernym tronie i nudzić się jak mops niż rozmawiać, nie, widzieć tego głupka. Szedłem do jego komnaty najwolniej jak się dało. Wszystko w koło wydawało się nagle takie ciekawe. Stanąłem przed jego drzwiami, westchnąłem i już miałem pukać kiedy drzwi się otworzyły.
- Miałeś zamiar tak stać pod drzwiami?
- Nie? – prychnąłem – Miałem właśnie zapukać. A ty co? Stoisz koło drzwi i filujesz kto przechodzi obok nich czy czekałeś na mnie?
- Chciałbyś. – odsunął się lekko i zaprosił mnie do środka. Niechętnie wszedłem i rozejrzałem się. O dziwo nie znalazłem żadnego pluszaka, na pewno tęskni za nimi. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Co cie tak bawi? – zatrzasnął drzwi i uważnie mi się przyglądał.
- Moje własne myśli ale to cię nie musi interesować.
- Nawet bym nie chciał wiedzieć. – tym razem on prychnął.
Rozsiadłem się na jednym z foteli przy małym kominku, a nogi położyłem na stoliku. Podszedł bliżej i zrzucił moje nogi na podłogę, a następnie usiadł na fotelu obok.
- No to…co tam? – zaczął.
- Nie żartuj, stary.Nie zostaniemy nagle jakimiś BFF z twoich snów. Przyszedłem bo ojciec mi kazał.
- Czyli jesteś chętny do pomocy?
- Wręcz przeciwnie. – spojrzałem na niego – Gdyby nie ojciec to chyba bym ci podpalił te skrzydełka.
- Może kiedyś. – uśmiechnął się do mnie i puścił mi oczko. – A teraz czy możesz zaprowadzić mnie do biblioteki?
- Nie mogę. – wywróciłem oczami – Dobra mogę, ale nie chcę. – wbił we mnie swoje niebieskie oczy i przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. – Dobra chodź.
Wstaliśmy i wyszliśmy z jego pokoju. Za pierwszym zakrętem wyminął mnie i wyglądało to jakby to on mnie prowadził. Wziąłem kilka głęboki wdechów, a potem jeszcze kilka….nie podziałało więc policzyłem do 10…też nie pomogło.
- Hej czy możesz zwolnić? Nie mam zamiaru za tobą biec.
- Spieszy mi się. – zatrzymał się i poczekał aż do niego podejdę.
- A mi nie. Więc albo idziesz ze mną, moim tempem i prowadzę cię do biblioteki, albo idziesz sam i zgubisz się. Prywatnie wolę żebyś się zgubił i gdzieś umarł w kącie ale chyba na to liczyć nie mogę co?
- Nie możesz. – wskazał ręką abym poszedł przodem, mało brakowało a by się przede mną ukłonił.
Otworzyłem drzwi od biblioteki i wepchnąłem się przed niego. Skłamałbym gdybym powiedział że nie chciałem zamknąć za sobą drzwi tak żeby nie mógł wejść ale ostatecznie powstrzymałem się.
- No to czego szukasz?
- Jeszcze nie wiem.
Kolejne głębokie wdechy i tym razem liczenie do 20.
- Poradzisz sobie sam prawda? Nie muszę cie trzymać za rączkę?
- Musisz. – zerknąłem na niego zza jednej z wysokich półek wypełnionych książkami – żartowałem.
- Masz szczęście. – pokiwałem głową. Wyciągnąłem z półki jakąś książkę i przeglądałem ją szukając czegoś na tyle ciekawego żebym mógł się chociaż na chwile oderwać. Odłożyłem ją na półkę i stęknąłem. Chodziłem między półkami aż w końcu usiadłem na krześle. Z szuflady przy małym stoliku wyciągnąłem kilka kartek z których porobiłem małe kulki. Poczekałem aż Dawid zajmie się lekturą a następnie zbombardowałem go moją amunicją. Podniósł głowę i spojrzał na mnie jak ojciec na niegrzeczne dziecko. Wyszczerzyłem się do niego i poczekałem aż znowu skupi się na książce którą wybrał i rzuciłem jeszcze kilka kulek które mi zostały.
- No zaraz cie trzasnę.
- To były ostatnie, nie mogłem pozwolić żeby się zmarnowały. – położyłem się na stoliku – Długo jeszcze?
- Aż tak ci się nudzi?
- Bardziej. – spróbowałem zrobić słodkie oczka.
Przyglądał mi się przez chwilę a następnie odwrócił się do mnie tyłem. Co za bezczel. Jęknąłem cicho. Bez efektu. Jęknąłem głośniej. Nadal nic. Jęknąłem bardzo głośno. Odwrócił się do mnie i rzucił książką na stół.
- Dobra już. Zero cierpliwości.
Wstałem z uśmiechem i wyszliśmy z biblioteki. Jak się okazało musiałem go jeszcze zaprowadzic do jego pokoju bo pan blondasek nie pamiętał drogi.
- Co chcesz zrobić Rose? –zerknął na mnie.
- Jeśli się nie podda i nie pójdzie ze mną będę musiał ja zniszczyć.
- Nie pozwalam ci! – mój głos rozszedł się echem po korytarzu.
- Więc pomóż mi ją przekonać?
- Do czego?
- Posłuchaj. Jest sposób żeby ją ocalić, żeby wróciła taka jaka była wcześniej, ale sam sobie mogę nie poradzić.
- Co to za sposób. – zatrzymałem go.
Nie chciałem mu pomagać. Wystarczy ze mi powie co ta za sposób a ja sam przekonam Rose i pomogę jej.
- Nie wiem. Nie patrz tak na mnie jakbyś chciał mnie zabić. Nie bez powodu chciałem iść do waszej biblioteki. Dowiedziałem się że tam znajdę odpowiedź. Więc może następnym razem miej większą cierpliwość.
Zagryzłem wargę. Nie tak miało być. Nie tak.

2 komentarze:

  1. Kurde Rose ma skrzydła.. No kurde o co c'mon ?? xd
    Oby ta dwójka doszła do porozumienia i pomogła Rose. :3
    Boski rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Te dialogi pomiędzy nimi dwoma są świetne ;p Ciekawe ile wytrzymają bez bójki, kiedy znajdą jakiś sposób i na czym on będzie polegał ? Mam nadzieję, że szybko pomogą Rose . Pozdrawiam i życzę weny ;)

    [http://odglosy-nocy.blogspot.com/ ]

    OdpowiedzUsuń